Nasza córeczka umarła

Po pogrzebie Asi zapytano mnie, jak się czuje matka, która wychowała świętą?

Odpowiedziałam: To nie ja ją wychowałam, to ona nas wychowywała, chociaż nie zawsze było to dla niej łatwe, bo tak niewiele rozumieliśmy.

Posłuchaj świadectw Asi

Teraz, gdy jej fizycznie z nami nie ma, chcę jak najwięcej zrozumieć. Cały czas myślę o Asieńce, o jej życiu. Tak mało pamiętam z jej dzieciństwa.

Mieliśmy już dwóch synów i bardzo czekaliśmy na córkę. Gdy się urodziła, radość była wielka. To była nasza wymarzona córeczka!

Dlaczego nie zwracaliśmy uwagi na tyle rzeczy i dzisiaj nie możemy sobie wielu przypomnieć?

Przy trójce dzieci pracy było dużo, ponadto praca zawodowa, obowiązki w domu, a Asia była tak grzeczna, że nie wymagała, aby poświęcać jej zbyt wiele czasu.

Kiedy wyjeżdżaliśmy na wakacje z dziećmi, ludzie, których spotykaliśmy w ośrodkach wczasowych, gratulowali nam tak grzecznej córki. Pamiętam wakacje w Szklarskiej Porębie, gdy miała kilka lat i swoim zachowaniem zwracała na siebie uwagę. To wtedy usłyszałam, że rzadko się spotyka tak radosne małe dziewczynki, zawsze uśmiechnięte, które nie płaczą, nie krzyczą, nie tupią, gdy czegoś chcą.

Teraz widzę, że taka była przez całe życie. Nigdy nie walczyła o coś dla siebie.

Niedawno, gdy z Asią porządkowałyśmy jej szafki (w ostatnich miesiącach życia chciała wszystko posprzątać), znalazłyśmy list, który, będąc dzieckiem, pisała do Świętego Mikołaja,. Napisała: Święty Mikołaju, przynieś mi co chcesz. Jak bardzo ten list różnił się od listów moich synów, w których była wymieniana cała lista potrzeb. Jeszcze teraz, gdy czytałyśmy ten list, bracia się śmiali, że to cała Asia.

Gdy miała sześć lat, zamieszkała z moją Mamą, która była schorowana, a po śmierci mojego Taty czuła się samotna. Asia mieszkała z Babcią na parterze, a my z synami na piętrze. W miarę upływu lat nie tylko Babci we wszystkim towarzyszyła, ale coraz więcej jej pomagała. Była z Babcią aż do jej śmierci, czyli przez osiem lat. Wspólne mieszkanie z Babcią sprawiało jej radość i nigdy nie narzekała, że tak mało czasu spędza z nami czy z koleżankami. Babcia była osobą bardzo religijną, z twardymi zasadami życia i na pewno miała duży wpływ na kształtowanie się postaw Asi.

Po maturze rozpoczęła studia we Wrocławiu, zamieszkała u sióstr urszulanek i od razu związała się ze Wspólnotą z Maciejówki. Działalność we Wspólnocie była dla niej bardzo ważna, z radością opowiadała o różnych inicjatywach.

Równocześnie zaczęła pracować jako wolontariuszka, chciała pomagać ludziom, bo to było dla niej najważniejsze. We Wrocławiu włączyła się w akcję „Szlachetnej Paczki” i uszczęśliwiona opowiadała nam o radości obdarowywanych osób. W następnym roku postanowiła zorganizować „Szlachetną Paczkę” w Brzegu Dolnym, została liderem i dzięki niej przez kilka lat ta inicjatywa istniała w szkole, w której pracowałam.

Teraz, gdy przeglądam jej dokumenty, znajduję wiele zaświadczeń o jej pracy  w wolontariacie, na którą zawsze znajdowała czas.

Po studiach rozstała się z Maciejówką. Następną wspólnotą, do której trafiła, była Katolicka Wspólnota Droga.

Pod koniec życia mówiła, że najlepsze co ją w życiu spotkało to „Droga”

Bardzo angażowała się w życie wspólnotowe pomimo licznych obowiązków i zainteresowań (praca zawodowa, wolontariat, spotkania z koleżankami i kolegami, basen, szkoła tańca, grota solna, różne prelekcje, kino, koncerty…).

Gdy ją pytałam, jak znajduje na to wszystko czas, mówiła, że Pan Jezus jest z nią i jej pomaga.

Bardzo chciała mieć prawo jazdy, żeby móc mnie wozić. Nauka nie przychodziła jej łatwo, dlatego wzięła wiele dodatkowych godzin jazdy. W czasie egzaminu na placu manewrowym popełniła kardynalny błąd i była pewna, że nie zdała, ale wysiadła z samochodu i pomyślała: „Boże pomóż mi, bo ja sama nigdy nie zdam.” Gdy podeszła do egzaminatora, on powiedział, że puszcza w niepamięć to, co zrobiła i może zacząć od początku. Zdała egzamin za pierwszym razem. Po powrocie do domu opowiadała o tym i stwierdziła, że Pan Bóg jest taki dobry i zawsze ją wysłuchuje.

Gdy przyjeżdżała na weekendy, coraz trudniej było się nam porozumieć. Denerwowało mnie to, co mówiła. Na przykład, jak gotowałam (a bardzo nie lubię gotować), mówiła, dlaczego się przejmujesz, gotuj z Maryją, a wszystko ci się uda. Zawsze, gdy dzieliłam się z nią swoimi problemami, , namawiała mnie, abym wszystko powierzyła Bogu, a swoje cierpienia ofiarowała w jakiejś intencji. Jestem osobą wierzącą, mocno związaną z Kościołem, ale wtedy jej nie rozumiałam, wydawało mi się, że moja córka staje się jakaś dziwna. Dzisiaj wiem, że była już na wyższym poziomie duchowym, chciała się z nami tym dzielić i próbowała świadczyć o Panu Bogu, ale nas, „takich zwyczajnych”, trudno było zmienić.

Miała swoje marzenia, plany. Chciała mieć męża, dzieci.

Jeden z jej ostatnich związków zakończył się nagle. Wiedziałam, że kogoś poznała, spotykała się z nim, była szczęśliwa. Pewnego dnia przyjechała i powiedziała, że to koniec, zerwała z nim, bo obraził Pana Boga. Była bardzo smutna, wykasowała z telefonu wszystkie z nim kontakty. Mówiłam, żeby tego nie robiła, może się jeszcze jakoś ułoży, ale nie dała się przekonać. Nie wiem, co on powiedział, ale stwierdziła kategorycznie, że nie chce znać takiej osoby, która obraża Pana Boga. Bardzo cierpiała, a ja zastanawiałam się, jak Pan Bóg jej to wynagrodzi.

Niedługo po tym wydarzeniu zachorowała. Podczas jej kolejnego pobytu weekendowego w domu, zauważyłam, że śpi na siedząco. Powiedziała, że już od kilku miesięcy tak śpi, bo tak ją boli kręgosłup, że nie może się położyć. Przyznała, że dlatego tak rzadko przyjeżdżała, abyśmy się nie martwili. Namówiłam ją, aby zrobiła prywatnie rezonans. Termin wyznaczono na wtorek w Wielkim Tygodniu.

Podczas powrotu z kościoła w niedzielę palmową, zastanawiała się, czy robić rezonans, bo Pan Jezus tak cierpiał, więc ona może też powinna cierpieć. Nie mogłam tego słuchać. Zrobiła rezonans 15 kwietnia 2014 roku, a wynik był dla nas szokiem – pięciocentymetrowy guz w kręgosłupie lędźwiowym. W Wielki Piątek już nie mogła chodzić i trafiła do szpitala. Święta Wielkanocne spędzaliśmy w szpitalu, Na wózku woziliśmy Asię do kaplicy szpitalnej. Cieszyła się, że może uczestniczyć w mszach świętych. Zaraz po świętach, we wtorek, była operowana.

Jej operacja była zaplanowana jako ostatnia tego dnia, więc zaczęła się późno i trwała 5- 6 godzin. Ten czas oczekiwania spędziłam na modlitwie w kaplicy szpitalnej na Borowskiej, a nad Wrocławiem przechodziła potężna burza i ulewa.

Operacja skończyła się około 23, a lekarz operujący powiedział, że nerwy, których nie zniszczył guz, on uszkodził, bo tak bardzo trudny był zabieg i Asia już nie będzie chodzić. Długo po operacji nie była pionizowana. Codziennie jeździłam do szpitala, nie tyle po to, aby jej pomóc, ale po to, by mnie umacniała, to ona dodawała mi otuchy. Pomimo że bardzo cierpiała, była spokojna i opanowana. Przekonywała mnie, że wszystko będzie dobrze, bo Pan Jezus się nią opiekuje.

Kiedy pozwolono jej wstać, okazało się, że może chodzić. Sam lekarz powiedział, że to cud. Radość nasza była wielka, dopóki nie otrzymaliśmy wyniku histopatologicznego – glejak trzeciego stopnia (skąpodrzewiak), rokowania jak najgorsze, nie ma skutecznego sposobu na glejaki, a długość życia z takim nowotworem jest krótka. Lekarz nie wiedział, jak to Asi powiedzieć.

Delikatnie poinformowaliśmy ją, że wynik nie jest dobry, dlatego musi być dalsze leczenie w szpitalu onkologicznym. Nie wiemy, na ile zdawała sobie sprawę z sytuacji, ale przyjęła to spokojnie i powiedziała: Z Panem Bogiem dam radę.

Zaczęła się chemioterapia doustna w tabletkach, więc mogła być w domu.

W tym czasie prawie każdego dnia ktoś do niej przyjeżdżał. Dopiero wtedy zobaczyłam, ilu ma przyjaciół, koleżanek i kolegów. W ciągu 3 miesięcy przyjechało ponad 120 osób. Przyjmowała gości z radością, każdemu dziękowała. Już wtedy powstał słynny grafik Asi, bo chciała mieć czas dla każdego, z każdym porozmawiać, więc zależało jej na tym, aby naraz nie było za dużo osób, dlatego trzeba było wcześniej się umówić.

Wiele osób po wizycie u Asi opowiadało mi, że pierwszy raz jechali do niej z niepokojem, nie wiedzieli, jak się zachować w takiej sytuacji, co powiedzieć.

Ku swemu zaskoczeniu, zobaczyli Asię roześmianą, niezachowującą się jak osoba chora. Nie lubiła mówić o swojej chorobie, o sytuacji, w jakiej się znalazła, ale interesowała się sprawami innych. Dbała o to, aby każdy czuł się z nią dobrze. Znajomi wyjeżdżający po wizycie u niej mówili, że to ona ich pokrzepiała, udzielała rad odnośnie decyzji, jaką mają podjąć.

Tak było przez cały czas jej choroby. Potrafiła godzinami rozmawiać ze znajomymi przez telefon. Gdy się denerwowałam, że tak długo rozmawia, a to jest takie szkodliwe, mówiła, że musi wysłuchać kogoś, kto ma problemy. Sprawy innych były dla niej zawsze ważne. Odmawiała dziennie kilka różańców, bo tak dużo miała intencji, a modlitwa różańcowa była jej ulubioną. Chociaż była ciężko chora, interesowała się każdym i angażowała w sprawy innych. Do dzisiaj dostaję podziękowania z klasztorów, hospicjów, które Asia wspierała, pomagając w realizacji ich dzieł.

Po chemioterapii zaczęła się radioterapia. Asia na pięć tygodni trafiła do szpitala onkologicznego. Na nagraniach, które rejestrowała na dyktafonie w ostatnich tygodniach życia, gdy nie mogła już pisać, wiele mówi o szpitalu na Hirszfelda. Miała nadzieję, że ktoś to kiedyś spisze, dlatego wykorzystuję to, co powiedziała.

Dziękowała Panu Bogu za to, że w takim bardzo trudnym miejscu, jak szpital onkologiczny jest kaplica. Potrzebowała Pana Boga, spędzała w kaplicy dużo czasu na modlitwie, która pomagała jej się umocnić. Mówiła, że nie miała siły sama z siebie, tylko od Niego i o tym chciała świadczyć wśród pacjentów, wychwalając dobroć Boga. Chciała pokazywać, jak Bóg ją prowadzi i działa w jej życiu, jak jest wielki i kochany. Dziękowała Panu Bogu, że był z nią w każdej chwili, bo w Bogu siła i moc. Oczywiście w szpitalu na Hirszfelda nadal obowiązywał Asi grafik, chociaż, jak opowiada na nagraniu, przeszła jakby trzy etapy.

Na początku była tak duża ilość odwiedzin, że nie potrafiła tego zaplanować. Wtedy powierzyła swój grafik Panu Bogu i zobaczyła, że gdy Mu się wszystko odda, to działa cuda, ale trzeba Mu zaufać.

W drugim etapie Pan Bóg uświadomił jej, że ci ludzie przychodząc do niej, z czego się bardzo cieszyła, przychodzą do Niego. Pan Bóg przyciągał ich przez nią do siebie, aby oni byli bliżej Niego. Wtedy, gdy przychodzili, działy się małe cuda.

W trzecim etapie Pan Bóg z całą mocą uświadomił jej, że ci ludzie przychodzą do Niego, a ona ma być tylko narzędziem. Tak była umówiona z Panem Bogiem, że wszystkie odwiedzające ją osoby mają z nią przyjść do kaplicy. Asia martwiła się, co zrobić z osobami niewierzącymi lub poszukującymi, bo zawsze z szacunkiem traktowała poglądy innych i nikomu niczego nie chciała narzucać. Pan Bóg również odpowiedział na jej wątpliwości i przedstawił swój plan dla jej działań. Realizacja planów Bożych była dla niej czymś pięknym i dziękowała Panu Bogu, że mogła tego doświadczyć.

Słuchając tych nagrań jestem pod ogromnym wrażeniem, dopiero teraz poznaję swoją córkę.

Wiem, jak bardzo tęskniła za wspólnymi modlitwami ze swoją Wspólnotą. Przyjaciele ze Wspólnoty przychodzili do Asi do szpitala i modlili się z nią w kaplicy. Do tej modlitwy przyłączali się również inni pacjenci.

Asia zakończyła radioterapię i wróciła do domu, a Wspólnota Droga nadal organizowała w kaplicy szpitalnej raz w miesiącu modlitwy dla chorych. Takie nabożeństwa odbywały się przez pięć lat aż do wybuchu pandemii i myślę, że gdy czasy się zmienią, będą kontynuowane, bo to taki trwały ślad wpływu Asi na inne osoby.

Podobnie było na rehabilitacji w Kamiennej Górze. Podczas pierwszego pobytu w 2016 roku, spotkała księdza Kazimierza, który również był pacjentem na oddziale neurologicznym. Cieszyła się, że może księdzu pomagać w sprawowaniu mszy świętej. Przygotowywała kaplicę do mszy, współuczestniczyła w liturgii słowa czytając fragmenty Pisma św. na dany dzień, a także prowadziła Koronkę do Miłosierdzia Bożego i różaniec. Tam poznała również księdza Aleksandra. Znajomość z nimi przetrwała do końca jej życia. Ich przyjaźń i rozmowy były dla niej ogromnym wsparciem. Podobnym wsparciem obdarzali ją ksiądz Rajmund, jej spowiednik ksiądz Mariusz i nieoceniony nasz proboszcz, ksiądz Andrzej. Do Kamiennej Góry jeździła co roku. Swój pobyt na rehabilitacji zaczynała od wywieszenia kartki z informacją dla pacjentów, o której godzinie i kiedy będzie prowadzić modlitwy. Turnusy w Kamiennej Górze trwały sześć tygodni i Asia cieszyła się tym, że coraz więcej ludzi uczestniczyło w tych nabożeństwach.

Kolejnym miejscem, które bardzo lubiła był Dom prowadzony przez Cichych Pracowników Krzyża w Głogowie. Co roku jeździła tam na rehabilitację. Szczególnie ceniła sobie możliwość uczestniczenia w trakcie rehabilitacji w rekolekcjach, w codziennych mszach świętych, w adoracji Najświętszego Sakramentu. Mówiła, że pobyt w Głogowie umacnia ją duchowo. Bardzo ważne dla niej były rozmowy z Siostrami, które prowadzą ten dom.

Korzystała z różnych rodzajów rehabilitacji i miała nadzieję, że nerwy w czasie operacji nie zostały uszkodzone i się odbudują, co spowoduje, że znikną różne dysfunkcje, które tak bardzo utrudniały jej życie. Sama w domu też dużo ćwiczyła. Niestety, nie udało się, a w październiku 2016 r. dowiedzieliśmy się, że ma przerzut do mózgu. Znów trafiła do szpitala i była operowana 15 listopada. Po operacji ponownie znalazła się na Hirszfelda, gdzie przez miesiąc miała radioterapię. Gdy ją odwiedzałam, pani Krysia, która z nią była w sali, nie mogła się nachwalić Asię i mówiła, że nawet nie wiem, jaką mam niezwykłą córkę. Specjalnie na to nie zwracałam uwagi, bo takie opinie o Asi słyszałam w każdym szpitalu, w którym była. Wszędzie starała się pomagać innym chorym, przejmowała się ich stanem zdrowia. Swoją życzliwością zjednywała sobie innych i po każdym pobycie w szpitalu czy na rehabilitacji miała wielu nowych znajomych. Niektóre z tych znajomości przerodziły się w wielkie przyjaźnie, jak z Siostrą Zdzisławą czy z Anią znad morza. Do ostatnich chwil swego życia, nawet wtedy, gdy mówiła już z wielkim trudem, telefonowała do Siostry Zdzisławy i Ani.

Po powrocie z radioterapii Asia powiedziała, że już wie, dlaczego musiała mieć przerzut do mózgu – był to bardzo ważny plan Pana Boga. Uważała, że to nie przypadek, że spotkała panią Krysię i w zasadzie nie zdarza się w szpitalu na Hirszfelda, aby przez cały czas pobytu leżały w sali tylko dwie osoby, co stwarzało możliwość, że mogły swobodnie rozmawiać. Pani Krysia chodziła z Asią na msze do kaplicy, ale nie przyjmowała Komunii, co tłumaczyła chorym gardłem.

Asia opowiadała jej o swojej chorobie i o tym, jak Pan Bóg działa w jej życiu i jak się nią opiekuje. Te szczere rozmowy doprowadziły do tego, że pani Krysia wyznała, że to nie choroba gardła jest powodem nieprzyjmowania Komunii, ale że jest rozwiedziona z powodu zdrad męża. Przez dziewięć lat myślała, że jako rozwódka nie może iść do spowiedzi i przyjmować Pana Jezusa. Asia powiedziała jej, że to nieprawda, ale upewniła się jeszcze u swojego spowiednika i namówiła panią Krysię, żeby poszła z nią razem do spowiedzi. Było to dla nich ogromne przeżycie. Po tak długim czasie pani Krysia przyjęła Pana Jezusa do swojego serca i wszystko się w jej życiu zmieniło. Asia stwierdziła, że obie doświadczyły cudu i dla takich chwil warto chorować.

Po jakimś czasie Asia dowiedziała się, że pani Krysia umarła. Dziękowała Panu Bogu, że mogła ją poznać i przeżyć ten cud. Twierdziła, że to zdarzenie utwierdziło w niej przekonanie, że wszystko ma sens i warto cierpieć, aby ratować innych i świadczyć o Panu Bogu.

Kiedy słuchałam Asi opowiadającej o tym, czego doświadczała i jak te doświadczenia przyjmowała, nie mogłam tego zrozumieć. Tak bardzo chciałam, aby Asieńka była zdrowa. Nie wychwalałam Pana Boga tak jak ona, a ciągle pytałam: dlaczego i za co? Może dlatego tak rzadko ze mną rozmawiała na te tematy. Bardzo się o nas martwiła, chciała nam oszczędzić cierpienia. A my myśleliśmy tylko o tym, jak ją ratować. Na wypisie ze szpitala przeczytałam, że to była radioterapia paliatywna. To był szok, bo zrozumiałam, że onkologia niewiele ma już jej do zaproponowania. Zaczęliśmy szukać różnych metod niekonwencjonalnych. Asia na wszystko się zgadzała, chociaż na pewno było to dla niej bardzo uciążliwe.

Była przekonana, że to nie lekarze ją uleczą, ale Pan Bóg. Namawiałam ją, abyśmy jeździły na różne msze o uzdrowienie, ale Asia była temu przeciwna. Twierdziła, że jeżeli taka będzie wola Pana Boga, to ją może uleczyć wszędzie, na każdej mszy świętej. Na pewno chciała wyzdrowieć, ale oddała się woli Bożej.

Prosiłam ją, aby modliła się o cud uzdrowienia dla siebie, ale nie chciała. Powiedziała, że ma dużo intencji i o tyle rzeczy prosi Pana Boga, a dla siebie modli się tylko o pokorę.

Martwiła się o mnie, o tatusia, o swoją ukochaną bratanicę Natalkę, o braci. Bardzo mocno przeżywała problemy braci. Na nagraniu prosi, aby powierzyli wszystko Bogu, zaufali Mu, On im pomoże.

Często mówiła: Nie zajmujcie się tylko mną, macie trójkę dzieci. A my chcieliśmy się nią zajmować, bo wiedzieliśmy, jak bardzo jest chora, chociaż ona nie okazywała tego i starała się normalnie funkcjonować. Bardzo dużo pomagała, czasami było tyle pracy w domu, że nie miała czasu dla siebie, ale cieszyła się tym, że jest potrzebna i może nam pomagać. Dla niej każda chwila była cenna, potrafiła cieszyć się drobiazgami. Często powtarzała, co więcej, starała się nas nauczyć cieszenia się każdym dniem.

Asia lubiła podróże, co roku jeździłyśmy na kilka dni do Częstochowy. Byłyśmy też w Gietrzwałdzie i marzyłyśmy o tym, żeby pojechać tam ponownie, bo Matka Boża Gietrzwałdzka ma ogromną siłę przyciągania. Niestety, nie udało się, ale wspomnienia z podróży w różne miejsca pozostaną na zawsze w mojej pamięci. Jeździłyśmy przeważnie w miesiącach letnich, gdy Asia mogła chodzić w sandałach.

Do Warszawy pojechała z koleżanką w październiku i była zmuszona ubrać pełne buty. W czasie tego wyjazdu okazało się, że uszkodzone nerwy spowodowały tak duży przykurcz palców, że buty poraniły jej stopę. Postanowiła wtedy wyprostować palce. Trzykrotnie poddała się operacji stopy i w konsekwencji musiała przez kilka miesięcy mieć nogę w gipsie, ale nigdy się nie żaliła z tego powodu.

Asia lubiła chodzić w butach na wysokim obcasie. Miała ich bardzo dużo, ale zrozumiała, że już nigdy ich nie włoży. Patrzyła na nie z żalem i postanowiła oddać je znajomym.

Na kolejną rehabilitację do Kamiennej Góry pojechała 9 maja 2019 roku. Bardzo się cieszyła, bo po raz drugi udało się jej mieć rehabilitację w tym samym czasie co ksiądz Kazimierz. Rehabilitacja miała trwać 6 tygodni, ale ja 10 maja odebrałam wynik rezonansu głowy, który Asia robiła w kwietniu. Byliśmy załamani, w głowie pojawił się ponownie guz. Nie wiedzieliśmy, jak jej o tym powiedzieć.

Był już wyznaczony termin operacji, a Asia cieszyła się rehabilitacją i o niczym nie wiedziała. W Kamiennej Górze organizowała z Księdzem nabożeństwa, miała nowych znajomych i była taka szczęśliwa. Po tygodniu wewnętrznych zmagań pojechaliśmy do Asi z mężem, aby powiedzieć jej prawdę. Termin operacji był wyznaczony na 24 maja, na dzień jej imienin. Nie wiedzieliśmy, jak Asia zareaguje. Byliśmy bardzo zdenerwowani, a ona przyjęła to spokojnie. Powiedziała, że zastanawiała się, jak w szpitalu zorganizować swoje imieniny, a Pan Bóg już je zaplanował. Spokój Asi, jej optymistyczne nastawienie spowodowały, że kamień spadł nam z serca, chociaż pozostał ogromny niepokój. Z Kamiennej Góry wróciła do domu 21 maja, a 24 maja była operacja.

Po operacji czuła się źle i bardzo powoli wracała do sił. Niestety, lipcowy rezonans głowy wykazał, że nastąpił rozsiew nowotworu. Ponowna radioterapia była niemożliwa, bo głowa była już naświetlana. Nie wiedzieliśmy, co robić. Szukaliśmy różnych metod, a Asia jak zawsze podtrzymywała nas na duchu. Mówiła, żebyśmy się tak nie przejmowali, bo ona z Panem Bogiem da radę. Tak też odpowiadała każdemu, kto ją pytał o zdrowie.

Miała wiele planów, zajmowała się różnymi rzeczami i starała się wykorzystać każdy dzień. Ciągle coś wymyślała, jakby nie przejmowała się tym, co się dzieje w jej głowie albo nie chciała nam pokazać, że o tym myśli. Nigdy nam o tym nie mówiła.

Niespodziewanie spotkało nas nowe nieszczęście. Okazało się, że czteroletnia córeczka mojej siostrzenicy ma nowotwór. Asia bardzo przejmowała się stanem zdrowia małej Emilki i martwiła się o nią i jej rodzinę.

Gdy w marcu 2020 roku zaczęła się pandemia, nie mogłam się z tym pogodzić. Ciągle myślałam, że nie wiadomo, ile życia zostało mojej córce, a tu pojawiły się dodatkowe okoliczności, które jeszcze bardziej ograniczyły jej życie. Przy tak obniżonej odporności bała się zarażenia i większość czasu spędzała w domu. Musiała ograniczyć spotkania ze znajomymi, zrezygnować z wyjazdów, z turnusów rehabilitacyjnych. W zasadzie nie lubiła telewizji, ale w czasach pandemii niewiele przyjemności jej zostało. Jednak programy wybierała bardzo rozważnie, bo żal jej było czasu na coś, co nie było dla niej pożyteczne.

Gdy oglądałam seriale, mówiła, żebym lepiej żyła własnym życiem i nie marnowała czasu. Dopiero później zrozumiała, że są one dla mnie oderwaniem od rzeczywistości, od problemów i pozwalają mi odpocząć, dlatego w ostatnich miesiącach życia nawet je oglądała, mówiąc, że robi to tylko dla mnie, abym nie oglądała sama. Nie lubiła też programów politycznych, bo mój mąż bardzo się przy nich denerwuje i głośno wypowiada swoje opinie. Asia, słysząc to, mówiła, że nie wolno oceniać innych, tylko trzeba się za nich modlić. Nie znosiła plotek, nie tolerowała, gdy ktoś zajmował się roztrząsaniem wad innych osób. Sama nigdy nikogo nie krytykowała, o nikim nie mówiła źle.

W tym trudnym czasie cieszyła się z możliwości wspólnego odmawiania Koronki do Miłosierdzia Bożego ze swoją Wspólnotą. Już przed godziną 15 włączała komputer i discord. Chciała prowadzić Koronkę, miałam wrażenie, że w ten sposób czuła się potrzebna Wspólnocie, była jeszcze bardziej z nimi związana, bo przecież tak za nimi tęskniła. Gdy nie mogła już mówić, modliłyśmy się same. Odmawiałyśmy Koronkę do ostatniego dnia pobytu Asi w domu, nawet wtedy, gdy każde słowo sprawiało jej ogromną trudność. Prawie codziennie uczestniczyłyśmy we mszy świętej online. Miałyśmy swoje ulubione kościoły. Znalazłyśmy wiele nabożeństw w Nowym Sączu, w Katowicach i Asia mówiła, że jak się skończy pandemia, to tam pojedziemy. Niestety, już razem tam nie pojedziemy.

Na szczęście w miesiącach letnich zmniejszyła się ilość zachorowań i w lipcu pojechałyśmy na 2 dni do Częstochowy, w sierpniu na 3 dni do Szczawna, a we wrześniu z moją siostrą na 3 dni do Szklarskiej Poręby. Ten wspólny wyjazd do Szklarskiej Poręby był naszym wyjazdem urodzinowym, bo wszystkie trzy mamy urodziny mniej więcej w tym samym czasie – wrzesień, październik. Bardzo się nam to podobało, wróciłyśmy zadowolone i Asia powiedziała, że już tak co roku będziemy z ciocią świętować nasze urodziny. Nawet zastanawiałyśmy się, gdzie pojedziemy za rok .Nie wiedziała, że były to jej ostatnie urodziny.

W grudniu odebraliśmy wynik kolejnego rezonansu głowy. Był on bardzo zły, nowotwór coraz bardziej rozprzestrzeniał się w mózgu i Asia zaczęła odczuwać tego skutki. Nie tylko bolała ją głowa, ale zaczęły się poważne problemy z utrzymaniem równowagi. Ostatni raz byłyśmy na spacerze 14 grudnia i Asia szła już bardzo chwiejnym krokiem. Chciała pójść do kościoła, do spowiedzi przedświątecznej, ale nie wiedziała, czy nie straci równowagi, dlatego umówiła się z księdzem Andrzejem indywidualnie. Jakże bardzo się cieszyła, gdy 17 grudnia w kościele Ksiądz odprawił mszę świętą specjalnie dla niej.

19 grudnia nagle zasnęła i spała 3 dni. Nie wiedzieliśmy, co robić. Lekarz powiedział, że musi być bardzo duży obrzęk mózgu i trzeba jej podać zwiększone dawki sterydów. Po zastosowaniu tego leczenia zbudziła się. Była bardzo zdezorientowana, nie wiedziała, co się dzieje. Powoli wracała do świadomości i chciała uczestniczyć w przygotowaniach do świąt. Chociaż była słaba i miała problemy z chodzeniem, musiała się podpierać na kijkach, pomagała w sprzątaniu, gotowaniu i pieczeniu ciast. Cieszyła się wspólnymi Świętami Bożego Narodzenia. We mszach świętych mogła uczestniczyć tylko przez internet, ale ksiądz Andrzej w każdy dzień świąt przynosił jej Pana Jezusa do domu.

Ponownie zasnęła na dwa dni 6 stycznia. Zrozumieliśmy, że nie uda się zmniejszyć ilości sterydów i muszą pozostać wysokie dawki. Ponadto, gdy się zbudziła, okazało się, że nie może już chodzić i musi korzystać z wózka inwalidzkiego. Jednak bardzo chciała być samodzielna. Cieszyła się, że ma rehabilitację i zależało jej na tym, aby nauczyć się samej siadać na wózek i wstawać z niego. Nie chciała nas obciążać i bardzo się starała. Niestety, choroba postępowała szybko i codziennie pojawiało się coś nowego.

Chciała spisać świadectwa o tym, jak Pan Bóg działa w jej życiu, ale okazało się, że nie mogła już pisać. Ciągle prosiła o papier, ale zamiast liter powstawały nieczytelne kreski. Ponadto nie mogła pisać na komputerze ani na telefonie komórkowym. Wtedy zdecydowała, że nagra swoje świadectwa i podziękowania na dyktafon, chociaż mówiła już z trudem.

Nagle zaczęły się jej mieszać rzeczy, do których była przyzwyczajona przez całe życie, na przykład odmawianie różańca. Nie pamiętała tajemnic, nie potrafiła przesuwać paciorków różańcowych. Bardzo to przeżywała, bo chciała się modlić, a różaniec był dla niej najważniejszy. Początkowo odmawiałam z nią różaniec, ale po jakimś czasie powiedziała, że chce sama się modlić, tak jak potrafi, bo gdy mówimy razem, nie może się skupić na rozmowie z Panem Bogiem.

Później zaczęły się problemy ze wzrokiem. Widziała podwójnie. Jakże straszny był dla nas dzień, kiedy okazało się, że ma całkowicie bezwładną prawą rękę i nogę. Nie mogła już wtedy sama wstać. Serce mi pękało, gdy patrzyłam, jak lewą ręką bierze tę bezwładną prawą, żeby zrobić znak krzyża. Asia nic nie mówiła o tej nowej niedogodności, tak jakby nie chciała, abyśmy zauważyli, jak ona się męczy. My też udawaliśmy, że tego nie widzimy. Nigdy się nie skarżyła, nie użalała nad sobą. Była bardzo cierpliwa, prosiła tylko, abym zadzwoniła do księdza Andrzeja, aby przyszedł z Panem Jezusem. Każde przyjęcie Pana Jezusa było dla niej wielką radością i ciągle powtarzała, że z Panem Bogiem da radę.

A było coraz ciężej. Miała trudności z połykaniem jedzenia, zaczęły się problemy z mówieniem. Tego obawiałam się najbardziej, że nie będzie mogła mówić, co spowodowałoby niemożność porozumienia w sytuacji, gdy nie mogła pisać.

Bardzo się wtedy modliłam, ciągle wierzyłam, że będzie zdrowa. Powtarzałam sobie słowa Jezusa|: O cokolwiek poprosicie Ojca mojego w moim imieniu, On wam to da . Codziennie budziłam się z nadzieją i biegłam zobaczyć, czy już jest zdrowa, a było coraz gorzej. Powiedziałam Asi, że ja tak bardzo modlę się o cud, a ona odpowiedziała: Czy nie widzisz, że cuda dzieją się tu cały czas?

Nie mogłam tego zrozumieć, a ona rozumiała. Nie modliła się o cud uzdrowienia, ale o pokorę. Za wszystko dziękowała Panu Bogu i Go wychwalała. Również nam wielokrotnie w ciągu dnia dziękowała dosłownie za wszystko. Czasami nawet nas to denerwowało, ale ona martwiła się tylko o nas. Gdy już nie mogła się sama poruszyć, ciągle prosiła: Nie targajcie mnie, uważajcie na swoje kręgosłupy. Dopytywała się bez przerwy, czy nas coś nie boli, wtedy gdy sama tak cierpiała. Nie chciała sprawiać kłopotu, cierpliwie leżała i czekała, gdy będziemy mieli czas się nią zająć, nawet wtedy, gdy sama nie mogła się poruszyć.

Przede wszystkim chciała, aby w rodzinie były dobre relacje. Denerwowała się, gdy ktoś podnosił głos. My byliśmy coraz bardziej zrozpaczeni i często górę brały emocje. Nie mogliśmy patrzeć, jak ona cierpi i nie umieliśmy zachować spokoju, a ona przeżywała tę wymianę zdań między mną i mężem i prosiła: Nie kłóćcie się przeze mnie. Widziała, że jesteśmy zmęczeni i bardzo chciała, abyśmy odpoczęli. Do końca zastanawiała się, jak nam pomóc i jak ma za to wszystko podziękować.

Widziała, że źle znoszę ciągłe siedzenie z nią w domu i namawiała mnie, abym gdzieś wyszła. Gdy mówiłam, jak mam ją zostawić samą, odpowiadała: Ja nigdy nie jestem sama, jest ze mną Pan Jezus. Bardzo się starała, aby nam ulżyć. Nawet będąc na wózku inwalidzkim, chciała nam pomagać. Martwiła się o nas, o braci, o ich relacje. Ciągle mówiła, że trzeba wszystko powierzyć Panu Bogu i Jemu zaufać. I ona tak robiła. Z niezachwianą wiarą pokornie odpowiadała na wolę Bożą. Z jej pokoju cały czas docierały do nas słowa piosenek, których słuchała na okrągło:

  • Jakże wspaniały jesteś Ty, Boże mój
  • Chwalę Ciebie Panie i uwielbiam, bo wielkiś Ty, wielkie dzieła czynisz mi
  • Za wszystko, co uczyniłeś mi, Jezu ja dziękuję Ci
  • Za wszystko, co od Ciebie mam, że nie będę nigdy sam, dziękuję Ci
  • Jeden Pan, jeden Bóg, jeden Święty Duch Jemu chcę oddać cześć, zanim pójdę.
  • Już nie boję się, On prowadzi mnie, Jemu ufać chcę, zanim pójdę………………..

Teraz, gdy Asi nie ma z nami fizycznie i wsłuchuję się w te słowa, nabierają one dla mnie nowego znaczenia. Przedtem nie zwracałam na nie uwagi. Wtedy, gdy była z nami, nie mogłam zrozumieć, jak można tak cierpliwie, bez narzekania, bez użalania się znosić chorobę.

Na nagraniu z dyktafonu Asia mówi: Najbardziej dziękuję Panu Bogu za to, że mogłam tyle przeżyć z tą chorobą i jeszcze tyle doświadczyć. Tobie Panie chwała i cześć, dziękuję za wszystko, Kocham Cię Panie i wywyższam Cię. Tym, którym nie podziękowałam indywidualnie, dziękuję z serca teraz. Dziękuję Bogu, że jesteście, że byliście w moim życiu, bo nie sposób jest wszystkim z imienia podziękować, wybaczcie, ale dziękuję za całą dobroć w moim życiu. Wszystkim za wszystko dziękuję.

23 lutego nagle spadła saturacja. Dwukrotnie wzywaliśmy pogotowie. Lekarz twierdził, że musi Asię zabrać do szpitala. Nie chcieliśmy na to pozwolić, ale Asia wyraziła zgodę. Kiedy ją zabierali, w drzwiach powiedziała: Dziękuję Wam i jeszcze z ambulansu machała do nas ręką.

Gdy przewieźli ją z SOR-u na oddział, nie mogła powiedzieć już ani jednego słowa, chociaż bardzo chciała. Pomimo pandemii udało się nam załatwić pozwolenie i codziennie byliśmy z Asią. Oddychała przez maskę i miała tachykardię. Saturacja ciągle spadała, a puls rósł. Bardzo się męczyła i porozumiewała się z nami tylko oczami. W szpitalu jej cierpienia osiągnęły apogeum. Dzięki Bogu trwało to tylko trzy dni. Trzeciego dnia, w piątek 26 lutego o godzinie 13: 12 umarła. Byliśmy z nią przy jej śmierci, a ona umierała bardzo spokojnie, jakby te wszystkie cierpienia nagle odeszły.

Postanowiliśmy ciało Asi skremować. Kiedy załatwiliśmy wszystkie formalności, okazało się, że mój syn jest temu bardzo przeciwny. Twierdził, że wszystko można jeszcze odwołać. Kiedyś z Asią rozmawiałyśmy na ten temat. Powiedziała, że chciałaby być skremowana, ale ta rozmowa była dosyć luźna i kilka lat temu. Nie wiedziałam, co robić. Wieczorem płakałam i prosiłam Asię, by mi powiedziała, jaka jest jej decyzja. Kiedy się obudziłam, dostałam SMS-a od jej przyjaciółki Ani, którą traktowała jak siostrę, o treści: Czy Asia jest w urnie? Od razu do niej zadzwoniłam zaciekawiona, dlaczego o to pyta. A ona powiedziała, że Asia podczas telefonicznego pożegnania prosiła, żeby dopilnowała, aby na pewno była skremowana. Byłam w szoku. Moja Asieńka tak szybko mi odpowiedziała i rozwiała moje wątpliwości.

W czasie mszy pogrzebowej usłyszałam tyle pięknych słów o mojej córce. Byłam z niej taka dumna. Ksiądz Rajmund w homilii przytoczył list Asi, który wysłała do niego w 2017 roku, gdy była po naświetlaniach i musiała zgolić włosy, bo bardzo jej wypadały. W liście napisała: Przez to doświadczenie choroby błogosławię Pana Boga i oddaję Mu wszystko bezgranicznie w wolnej woli. Niech działa tak, jak chce. Wypadły mi włosy z głowy po naświetlaniach, ale ja się tym nie przejmuję, bo one odrosną, a każdy najmniejszy włos ofiaruję za Seminarium i za każdego z Was. Robię to również na chwałę Pana Boga i mogłabym ponownie zgolić włosy, jeśli byłaby taka potrzeba. Proszę o modlitwę za mnie, bym miała więcej pokory.

Ksiądz powiedział, że jej choroba, jej cierpienie, jej śmierć spowodowały, że Pan uczynił przez nią wiele dobrego. Wiedziała, że odchodzi i złożyła siebie w ofierze świadomie i dobrowolnie. Powiedział też, że wspominał z kimś Asię i ta osoba opowiadała mu, że Asia w rozmowie z nią stwierdziła, że jeśliby mogła cofnąć czas i zdecydować świadomie i dobrowolnie, czy przyjąć tę chorobę, cierpienie, śmierć, to jeszcze raz przyjęłaby, widząc, ile dobra Pan Bóg przez nią uczynił.

To, co usłyszałam w homilii Księdza Rajmunda, było dla mnie niesamowite. Jak bardzo Asia potrafiła zjednoczyć swoje cierpienia z cierpieniami Chrystusa. Nadzwyczajne jest też to, że każde swoje cierpienie, a było ich tak dużo, ofiarowywała w jakiejś intencji.

Koleżanka Asi, żegnając ją, powiedziała, że Asia była drogowskazem jak żyć. Im dłużej trwała choroba, im więcej było w niej cierpienia, tym bardziej stawała się ufna Bogu.

Ksiądz Mariusz Rosik w swoim pożegnaniu napisał: Jestem przekonany, że na Jej powitanie w niebie zgotowano piękny bal. A dziś w obecności aniołów niczym księżniczka tańczy ze swym Królem, Jezusem Chrystusem, którego tak bardzo umiłowała.

Na zakończenie mszy świętej puszczono fragment z nagrań Asi z dyktafonu zaczynający się słowami:

……………………………………………………………………………WSZYSTKO MA SENS, JAK SIĘ MU ZAUFA.